Tunika powstała kilka lat temu z szalika, a właściwie z szala. Z pięknego, krzywo sfilcowanego szala z kaszmirowej wełny, który wygląda jak wawelski arras. Leżał w koszu z chłamem w SH. Wystawał rąbek i kusił. Długo kusić nie musiał. bo w tej tkaninie od razu się zakochałam, choć jeszcze nie wiedziałam, czym się stanie z nowym życiu.
Po upraniu w baaardzo gorącej wodzie wyprostowałam powyciągane brzegi, wygładziłam koszmarne zgniecenia i już było lepiej.
Uszyłam tunikę, ale może też być sukienką-bezrękawnikiem, gdyż sięga przed kolana. Przedłużyłam szerokim pasem zrobionym na szydełku. Ponaszywałam, poobszywałam, poguzikowałam.